Przekazując darowiznę, pomagasz Aletei kontynuować jej misję. Dzięki Tobie możemy wspólnie budować przyszłość tego wyjątkowego projektu.
Dla wielu ludzi pierwsze skojarzenia ze złością to krzyk i kłótnia, czyli dużo spektakularnego dziania się, które rani ludzi. Wyobrażenia o złości z drugiego bieguna – to z kolei zachowania, które w języku angielskim mają wiele mówiącą nazwę „silent treatment” (dosłownie: „traktowanie ciszą”): strzelanie focha, obrażanie się, ciche dni. Dlatego kiedy ludzie pragną dokonać korekty w sposobie złoszczenia się, często mówią o tym, że chcieliby się „nie złościć”. Jeśli zamiar ten przybiera w dodatku formę postanowienia, może przynieść dokładnie odwrotne skutki.
Warto się złościć?
Złość to nasz podstawowy system obrony – jest jak strażnik stojący na granicy. Gdy coś zagraża naszemu bezpieczeństwu, wysyła sygnał do mobilizacji. Jeśli nie znamy jego języka, może dochodzić do kuriozalnych sytuacji, gdy w zderzeniu z postrzeganym zagrożeniem ów strażnik wysyła serię z karabinu w stronę kogoś, kto chciał tylko zapytać o godzinę. To dlatego, że nie przyjęliśmy jego prośby o to, byśmy sprawdzili, czy wszystko ok, jaka to sytuacja i o co chcemy w niej zadbać.
Gdyby odebrać nam złość, stalibyśmy się bezbronni i nie wiedzielibyśmy, czego chcemy. Na świecie panoszyłoby się bezkarnie bezprawie, tolerowalibyśmy działania podłe i poniżej godności człowieka, nie mogąc stanąć w niczyjej obronie. Życzenie, by się „nigdy nie złościć” uczyniłoby świat jeszcze gorszym miejscem – podobnie złym, jak czyni go rozbuchana i oparta na prymitywnym instynkcie agresja.
Dlaczego nie lubimy złości?
Możemy naprawdę nie lubić złości, jeśli doświadczaliśmy lub nadal doświadczamy destrukcyjnych form jej przeżywania i wyrażania – zarówno jako odbiorcy, jak i sprawcy. Im gorzej się nam ona kojarzy, tym większe prawdopodobieństwo, że będziemy ją uważać za moralne zło. Wtedy każdy impuls awersji, irytacji i podenerwowania będziemy uważać za powód do wyrzutów sumienia. Kiedy jednak wobec wydarzeń, które powodują w nas silną reakcję emocjonalną, powtarzamy sobie, że mamy być jak kwiat lotosu na spokojnej tafli jeziora – skutek będzie jedynie odwrotny. Złość tak bardzo chce o nas dbać, że gdy odmawiamy jej posłuchu, przemawia coraz głośniej.
Możemy więc chodzić po błędnym kole tłumienia złości i wybuchania, które kosztuje wiele sił, zdrowia i jedzie po naszej samoocenie. Kręcąc się w kółko, nie możemy też skorzystać z dobrodziejstwa, jakim chce nas obdarować złość: siły do wprowadzania w naszym życiu zmian. Trudno może być nam sobie to wyobrazić, kiedy całą energię zużywamy na uzewnętrznianie naszego niezadowolenia i przekonywanie innych ludzi, że to oni powinni coś zmienić. Jeśli tak się dzieje, dobrze jest zadać sobie pytanie, na ile krzyk i wykłócanie się są dla nas skutecznymi narzędziami – i na ile sprawiają, że dzieje się to, co chcemy, jednocześnie wzmacniając relacje, jakie mamy z innymi ludźmi.
Siła do działania
Nasze niezadowolenie to cenna informacja o tym, że chcielibyśmy, by coś było inaczej. Potrzebujemy się z nim spotkać sam na sam albo z kimś, kto pomoże się nam połapać, co tak naprawdę nas wkurza i o co nam chodzi. Mogę się złościć, że mój mąż się spóźnia, bo chciałabym czuć się bezpiecznie, gdy coś razem planujemy. Jeśli jednak żadna liczba kłótni nie sprawia, że coś się zmienia, lepiej, bym ważne dla mnie wydarzenia "obstawiała" w inny sposób i z udziałem innych osób niż mąż, na którego punktualność nie mogę liczyć.
Złość daje siłę do działania tam, gdzie mam największy wpływ. Daje siłę do stanowczości, która w ogóle nie musi być głośna, za to prowadzi do celu. Jest to możliwe, gdy potrafimy się sprawnie orientować, że coś nam nie pasuje, nie czekając, aż złości będzie już tyle, że sprawy potoczą się same. Wtedy, gdy jest jej jeszcze mało, możemy także znajdować język, który umożliwia negocjowanie, prośbę czy podejmowanie racjonalnych decyzji o tym, jak chcemy o siebie zadbać.
Warto też pamiętać, że jeśli po wybuchu złości i wystrzeleniu świata w kosmos zaczniemy siebie biczować i dowalać sobie we własnej głowie, znowu nakręcamy ten sam proces. Poniżając siebie, naruszamy fundamentalną potrzebę, jaką jest szacunek i poczucie osobistej godności. O wiele bardziej służy poczucie smutku z powodu tego, co się rozsypało i prześledzenie na spokojnie, gdzie złości było już tak dużo, że nie byliśmy w stanie nic twórczego z nią zrobić, a kiedy pojawił się pierwszy moment, że zrobiło nam się trudno z tym, co się dzieje i mogliśmy jeszcze szukać sposobu zaspokojenia ważnych dla nas potrzeb bez "ofiar w ludziach".